Wiek: 39 Dołączył: 30 Maj 2008 Posty: 1944 Skąd: inąd
Wysłany: 2010-05-30, 22:07
zdjecia nie ma, ale ciekawy tekst natrafilem:
dzień w PRL...
7 rano, budzik dzwoni. Ruski. Innych nie było. Budzik nie budzi, pięć minut później przychodzi tata z pasem.
- Mycie, śniadanie, szkoła. Won!
Wszyscy myli się tym samym mydłem, mieliśmy te same twarde szczoteczki, pasta miętowa miała zapach zwietrzałych skarpetek. Papier toaletowy był tak twardy, że ścierał ci połowę tyłka.
Na śniadanie sucha bułka, bo masła wyjętego z lodówki nie sposób było rozsmarować. Kola? To nie dla dzieci. Soczek? Za drogi.
- Pij herbatę.
- Ale ja nie chcę!
- Bo zawołam ojca...
W szkole też był syf.
Chodziło się w mundurkach z tarczą na przedramieniu - przyczepioną pineską. W sklepiku można było dostać tylko wczorajsze drożdżówki, oranżadkę w proszku i uśmiech starego dziada, który głodnemu dziecku nie dałby na krechę nawet gówna.
Na lekcjach wszyscy umierali z nudów albo ze strachu.
Z nudów, bo nie szło kupić sobie nic do czytania oprócz Trybuny Ludu. Nawet Świat Młodych był do niczego, bo pisany małymi literkami, trudnym językiem i tylko komiksy na ostatniej stronie były do przełknięcia.
Ze strachu, bo za byle caco mogłeś dostać linijką po łbie, pójść do kąta, przyjąć 20 batów, a w najgorszym wypadku "proszę, żeby jutro rodzice przyszli do szkoły".
Fajniej było na przerwach. Można było poszpanować nowymi zabawkami. W praktyce sprowadzało się to do szpanowania resorakami, bo nic innego nie szło kupić. O przepraszam, przecież na jarmarku można było kupić jeszcze małe diabełki, które przyciśnięte wysuwały języczek oraz kulki wypełniane piachem z przyczepioną gumką. Posiadanie piłeczki kauczukowej albo jojo było moim nigdy niespełnionym marzeniem.
Jak ktoś przyniósł do szkoły banana to na dzień dobry dostawał w pysk za to, że się nie podzieli. Od wszystkich jechało fajkami, bo paliło się śmierdzące "Klubowe" w miękkich opakowaniach, a guma do życia była szczytem luksusu.
Wiecie, miło jest wspominać czasy młodości, ale czy chcielibyśmy dziś jeździć rowerami bez przerzutek, słuchać muzyki na dwukasetowych "jamnikach", wsuwać Vibowit i żebrać u rodziców o dolara, za którego w Peweksie można było kupić kasetę "Sony"?
Naprawdę tak fajnie było bez telefonów komórkowych, zamiast nich gadać z kumplami ze stacjonarnych pod czujnym okiem rodziców? Pisać blogi na papierowych pamiętnikach, jadać hot-dogi w twardych bułkach z rozgotowaną parówką i hamburgery z kapustą i sosem pomidorowym imitującym keczup?
Może i fajnie.
Domyślam się też, że fajnie było przytulać się do kobiet z włosiem na nogach i pod pachami, cuchnących tanimi dezodorantami z brokatem sypiącym im się z twarzy.
Może i fajnie było robić to w prezerwatywach grubości gumowych rękawiczek, dawać goździki w prezencie na urodziny, w zamian otrzymywać wodę kiblową renomowanej marki "Wars".
Może i fajnie, ale nam nie było do śmiechu, gdy pierwszą komunię świętą musieliśmy z kumplami oblewać denaturatem, bo te chamy nie chciały nam bez dowodu sprzedać dobrego alkoholu. Nie było nam do śmiechu, gdy jedną gazetę z gołymi laskami obracało dziesięciu chłopa, gdy dostawałeś banknot 1000 zł z panią Kopernik i musiało ci to starczyć na resztę życia, bo nie było wtedy mody na kieszonkowe. Kominkowi nie było do śmiechu, gdy nowy film w kinie pojawiał się co pół roku i zawsze - do jasnej cholery - musiał to być "Pan Kleks w Kosmosie".
Nie tęsknię za prezentami gwiazdkowymi z ruskmi autobusami na baterię R-20, wedlowskimi czekoladkami wietrzejącymi 5 minut po otwarciu, puszkami podrabianej koli, nieśmiertelnymi lodami bambino, z których zawsze odpadało pół czekolady.
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach